Czego nauczyli nas polscy podróżnicy o yerba mate?

Początek XX wieku – czasy przed i powojenne, to okres, w którym wielu ludzi postanowiło wyemigrować z Europy na daleki południowoamerykański kontynent. W tym też wielu Polaków, którzy wyruszali tam, by rozpocząć nowe życie lub po prostu poznać kulturę i doświadczyć niesamowitych przygód. Wielu z tych poszukiwaczy przygód lub emigrantów zostawiło po sobie niemały wkład na tych ziemiach oraz wspaniałe książki, z których możemy dowiedzieć się całego mnóstwa informacji o poszczególnych krajach Ameryki Południowej, ich kulturze, mieszkańcach, przyrodzie i … o yerbie. A właściwie co to jest yerba mate?

Roślina, z której wytwarzana jest yerba mate to ostrokrzew paragwajski. No i właśnie czemu „paragwajski”, skoro jest tak popularny w niemal całej Ameryce Południowej? Otóż w czasach prekolumbijskich roślina ta była używana przez Indian z plemienia Guarani na terenie późniejszej prowincji nazwanej Misiones i wcielonej w pewnym okresie XIX wieku do Paragwaju. Za sprawą jezuickich misjonarzy ostrokrzew został rozpowszechniony w innych prowincjach, a później także i krajach Południowej Ameryki. Od ich przybycia i „przejęcia” zwyczaju picia mate, została ona także nazywana herbatą jezuitów. Dziś prowincja Misiones należy do Argentyny i styka się z paragwajską i brazylijską granicą. Słynie też z upraw mate, także tych związanych z Polską.


Jan Szychowski i polska plantacja yerba mate

Jan Szychowski, zwany polskim królem argentyńskiej yerba mate, będąc jeszcze dzieckiem wyemigrował z rodziną z Polski do Argentyny w 1900 roku. Z Buenos Aires wyruszyli do Misiones do miasta Apóstoles. Juan, bo tak zaczęto go nazywać, był niezwykle twórczym konstruktorem, potrafił tworzyć przeróżne maszyny i budować je własnymi rękami, a co ciekawsze – był samoukiem. W ten sposób miał do dyspozycji maszyny ułatwiające uprawy, które znacznie ulepszyły produkcję yerby na jego plantacji zwanej La Cachuera. Plantacje założone przez Jana Szychowskiego obecnie stanowią jedne z największych na świecie.

Tak wygląda krzew ostrokrzewu paragwajskiego, z którego powstaje yerba mate.

Gringo matero

Wiktor Ostrowski – polski podróżnik i pisarz, Amerykę Południową przemierzył wzdłuż i wszerz, a zwłaszcza Argentynę, w której również mieszkał. Oprócz wielu górskich wypraw w Andy, przeprawiał się też przez rzeki jak np. Iguazú i Parana, co opisał w swojej książce "Życie wielkiej rzeki". Dowiadujemy się w niej jak to picie caá było kultywowanym zwyczajem wśród Guaranów. Liście i gałązki caá (tak nazywali ostrokrzew paragwajski) zrywali, suszyli i następnie ucierali w naczyniach sporządzonych z tykw, które nazwali mate. Po zalaniu wodą, ciepłą lub zimną wypijali napar przez trzcinkę. Jezuici, którzy przybyli na te tereny, przesadzali caá z puszczy na przyklasztorne ziemie i w ten sposób jezuiccy duchowni rozpoczęli uprawy ostrokrzewu, który nazwali po prostu ziele – z łaciny herba. Ostrowski przedstawia również rytuał spożywania yerba mate, który według Guaranów polegał na piciu caá z jednego naczynka i trzcinki przez kolejne osoby według „stopnia godności”. Zwyczaj ten został przejęty i jest obecnie np. formą gościnności i okazania przyjaźni. „Jeżeli samotnego wędrowca witano świeżo zaparzoną yerbą – byłem spokojny. Jeżeli nie – wolałem opuścić dom czy nawet miejsce przy ognisku” – wspomina autor. Dzięki wyprawom Ostrowski zyskał nie tylko wiele znakomitych wspomnień, ale także poznał nowych przyjaciół, którzy zaczęli na niego mówić gringo matero. „Było to dowodem poczucia wspólnoty, uznania dla gringo pijącego mate, nie stroniącego od tamtejszych zwyczajów.”


Wśród Indian

W brazylijskie zakątki zabiera nas z kolei Arkady Fiedler, zapalony podróżnik i autor wielu powieści oraz reportaży. W swojej książce "Rio de Oro" przedstawia swoje spotkania z Indianami. Towarzyszy mu m.in. polski kolonista Tomasz Pazio, który pomaga Fiedlerowi w wyprawach. Razem zabierają nas do indiańskich osad i szałasów oraz poznają obrządki i zwyczaje. Jednym z takich rytuałów jest właśnie picie yerba mate (z portugalskiego erva-mate), którego doświadczyli w jednej z indiańskich wiosek. Jak opisuje Fiedler, szimaron, bo tak był wówczas nazywany napar z ostrokrzewu, był przygotowywany przez najstarszego Indianina.

 
„Nastawiwszy na ogień imbryczek z wodą, dobywa kuji, tykwy z owocu porungi, wielkości męskiej pięści, wypełnia ją do połowy suchą herwa mate, czyli herbatą parańską, leje na to gorącą wodę i odwar herbaty pije przez trzcinową rurkę zwaną bombą. Po wyssaniu napełnia kuję od nowa wrzącą wodą i podaje ją Paziowi. Pazio nie odbiera kui, lecz podniósłszy brwi pyta z lekkim zdziwieniem w głosie:


- Dlaczego podajesz lewą ręką?”


Tutaj Fiedler porusza kwestie istotną dla południowo brazylijskiej puszczy, mianowicie na powitanie gości tykwę z yerbowym naparem podaje się kolejnej osobie i taki zwyczaj jest kultywowany po dziś dzień w wielu krajach, natomiast wśród Indian z lasów, które Fiedler odwiedził, podaje się ją prawą ręką. Przekazanie yerby lewą ręką uchodziło za nietaktowne i wymagające przeprosin zachowanie.


Samo działanie naparu było dla Arkadego Fiedlera czymś magicznym co opisuje w następujący sposób: „Gorący szimaron sprawia cuda. Jak gdyby za dotknięciem różdżki czarodziejskiej znika nasze zmęczenie, do żył wpływa przyspieszonym tętnem świeża krew.”


Yerba mate była tradycyjnie spożywanym napojem wśród plemienia Guarani jeszcze w czasach przedkolumbijskich.

Gorące przywitanie na brazylijskim ranchu

Barwny opis pierwszego w życiu spotkania z yerba mate przedstawia Tadeusz Perkitny w swojej książce "Okrążmy świat raz jeszcze. Ruszamy po przygodę". Jak można z tytułu wywnioskować, on i jego główny towarzysz Leon obrali wiele destynacji, wśród których znalazła się Brazylia. A skoro Brazylia, to i yerba mate. Spotkany „po trasie” Wojciech Bielski towarzyszy im w różnych przeprawach, i tak ruszając z Brazylii do Argentyny, trafiają w gościnę na pewne rancho gdzieś w stanie Paraná. Jak ich tam powitano? Oczywiście za pomocą yerba mate, którą serwowała najstarsza córka gospodarza. Sposób przygotowania nie różni wcale od tego „indiańskiego”, a Perkitny opisuje go w ten sposób: „Do purungi, czyli skorupy owocu podobnego do strusiego jaja, kładzie się mianowicie herbę, czyli pokruszone suche liście herbaty parańskiej. Herbę zalewa się wrzątkiem, do wrzątku kładzie się bumbę, czyli rurkę z sitkiem, a wszystko razem najstarsza córka podaje z tak zwanym 'knyksem', czyli szybkim dygiem, nieszczęsnemu gościowi.” Można by się zastanowić dlaczego „nieszczęsnemu” skoro to taki piękny obyczaj okazania gościnności. Otóż dla niewprawionych konsumentów mate i nie mających pojęcia, czego się można po jej smaku spodziewać, napar może być dość nieprzyjemny. W relacji Tadeusza Perkitnego pierwszym próbującym yerby jest nazwany przez autora „pechowy Wojtuchna”, który po zdecydowanym i przy tym sporym łyku naparu tak reaguje: „Potem oczywiście parska, pluje i oczy na świat wybałusza, bo wywar jest gorzki jak piołun, cierpki jak żołądź, a przede wszystkim gorący jak smoła piekielna! Nic więc dziwnego, że biedny, udręczony młodzieniec z Miechowa odstawia przez chwilę na pieńku kawałek ognistego baletu, […]” Później oczywiście przychodzi kolej na innych i na gospodarza również, bo wedle zwyczaju napar krąży z ręki do ręki. Nie ma się też co tak bardzo martwić o nieświadomego „mocy” yerby Wojtka, gdyż takie powitanie nowo przybyłych wędrowców jest wyrazem niezwykłej gościnności i przyjacielskiego podejścia, co Perkitny zresztą opisuje: „Im gorętszy szymaron, tym gorętsze przyjęcie – głosi brazylijskie przysłowie, a więc najstarsza córka dolewa znowu z czajnika wrzątku, aby w ten sposób okazać Wojtkowi swoją szczególną sympatię.”


Popularność yerba mate jest niemała, również i współcześni polscy podróżnicy chętnie po nią sięgają i popularyzują ten „egzotyczny” napój. W ostatnim czasie można zauważyć, że coraz więcej z nas sięga po mate. I bardzo dobrze, bo dysponując szerokim wyborem smaków i odmian yerby, a także różnorodnością sprzętu do jej przygotowania, sami możemy doświadczać pobudzenia, koncentracji i jasności umysłu, a nawet poczuć się na swój własny sposób jak taki „gringo matero”.

 

Źródła:


"Życie wielkiej rzeki: wyprawa wodami Iguazú i Paraná", Wiktor Ostrowski

 
"Rio de Oro: na ścieżkach Indian brazylijskich", Arkady Fiedler

 
"Okrążmy świat raz jeszcze: ruszamy po przygodę (część I)", Tadeusz Perkitny

 
"Za horyzont. Polaków latynoamerykańskie przygody", Tomasz Pindel


Data publikacji:

22.09.2021